Mercato jak pożar! Transferowa gorączka we Włoszech

AS Roma - Juventus FC
Obserwuj nas w
fot. PressFocus Na zdjęciu: AS Roma - Juventus FC

W poniedziałek, wyjątkowo dopiero na początku października, kończy się letnie mercato. Ostatnie dni okna transferowego to dla klubowych dyrektorów, menedżerów, piłkarzy i kibiców we Włoszech najgorętszy czas w roku. Handel zawodnikami emocjonuje tifosich od Piemontu po Sycylię. W Italii to coś więcej niż tylko biznes. To prawdziwy spektakl.

Czytaj dalej…

Ostatni dzień okna transferowego to dla środowiska piłkarskiego okres najbardziej wzmożonej pracy. Szczególnie we Włoszech. Jak mówi nam jeden z agentów, który wielokrotnie pertraktował z klubami z Serie A i z Serie B schemat zazwyczaj jest taki sami – Włosi zwlekają ze wszystkim do ostatniej chwili. W Niemczech, dla odmiany, jest konkretnie. Kilka maili, dwa telefony i wiesz na czym stoisz. We Włoszech często sprawa się przeciąga. Ostatnie dni i godziny mercato – wtedy wybucha pożar – tłumaczy.

Włoska prasa kocha transferowe sagi. Zanim dojdzie do wielkiego transferu piłkarz kilka razy pojawia się na okładkach największych gazet. Opisywane są zwroty akcji, kreślone możliwe scenariusze, a gdy transakcja nie dojdzie do skutku – nikt się nie przejmuje, że przestrzelił z daną informacją. Liczy się ruch w interesie.

– Włosi żyją jedną rzeczą, która jest kompletnie obca polskiemu kibicowi – mercato. Żyją handlowaniem piłkarzami. Wszystkie gazety sportowe piszą, kto kim się interesuje, który piłkarz rozmawia z którym klubem, kto kogo sprzeda, a kto kupi i za ile. U nas tego nie ma. My bardziej interesujemy się faktami – kto kupił, a kto sprzedał – opowiada nam Marek Koźmiński, który po 10 latach gry we Włoszech świetnie zna funkcjonujące tam mechanizmy.

Opieszałość i zwlekanie z przeprowadzeniem transakcji poniekąd zmusiły włoski rynek do wypracowania unikalnego w skali świata sposobu finalizowania umów. W ostatnich dniach mercato w hotelu Sheraton w Mediolanie spotykają się przedstawiciele wszystkich klubów z centralnego poziomu rozgrywek. W otoczeniu agentów i szukających informacji dziennikarzy ustalają warunki transferów.

– Nie spotkałem się z czymś takim w Niemczech, w Anglii czy w Hiszpanii. To typowo włoski zwyczaj. Od środka wygląda to trochę jak kasyno – tłumaczy obrazowo jeden z agentów – W ogromnej sali ustawione są boxy, w których siedzą przedstawiciele klubów. Na bieżąco dogadują transfery zawodników. Dotyczy to głównie tych mniejszych klubów. W koło kręci się masa dziennikarzy, ludzie od Gianluki Di Marzio, od Fabrizio Romano, którzy starają się wyniuchać, co jest grane. Większe kluby wynajmują pokoje, by w ciszy móc spokojnie porozmawiać. Widać dyrektorów sportowych z drukarkami, czy z faxami pod pachą biegających od pokoju do pokoju. Panuje tam straszny, typowo włoski rozgardiasz – kończy opowieść nasz rozmówca.

Dopinanie kontraktów w ostatniej chwili we Włoszech jest łatwiejsze niż w innych krajach. Umowy transferowe (z wyjątkiem tych podpisywanych z SSC Napoli) liczą zazwyczaj 3-4 strony. Kontrakty są standardowe, ponumerowane przez federacje i zawierają podstawowe zagadnienia – długość umowy, kwoty i ewentualne bonusy – W Niemczech, czy w Rosji kontrakty liczą po 40, a nawet 50 stron. Tłumaczenie tego zajmuje kupę czasu i trudniej jest dopiąć transakcję, gdy czasu jest mało – tłumaczy nam jeden z agentów.

Czekanie do finałowych minut mercato bywa jednak ryzykowane. Mimo że formalności nie są skomplikowane to życie udowadnia, że nawet dopięty transfer może nie dojść do skutku z najbardziej błahej przyczyny. Felipe Anderson w 2013 roku miał trafić do Lazio już w trakcie zimowego okna transferowego. Wszystko pomiędzy Lazio a Santosem było dogadane. Na nieszczęście Biancocelestich, na kilka minut przed terminem zaciął się fax i dokumenty z Brazylii nie dotarły na czas. Zdarzało się też, że ktoś mając kontrakt w ręku zatrzasnął się w windzie, albo że awarii uległ Internet w hotelu.

Sławny we Włoszech był przypadek transferu Diego Milito do Genoi. W 2008 roku okno transferowe zamykało się o godzinie 19:00. Agent Milito Federico Pastorello dobiegł do skrzynki, w której powinien umieścić umowę transferową dwie minuty po czasie. Nie zastanawiając się długo, niesiony determinacją wcisnął umowę nad drzwiami do pomieszczenia, w którym rejestrowano nowych zawodników. Włoska federacja przymknęła na to oko. Transfer doszedł do skutku, ale agent za ten incydent otrzymał 10 tysięcy euro kary.

Ostatnie dni okna transferowego to okres wzmożonej pracy również dla włoskich dziennikarzy, którzy specjalizują się w calciomercato. Gianluca Di Marzio czy Fabrizio Romano, wraz ze swoimi ludźmi, od rana do wieczora szukają informacji na hotelowych korytarzach.

– Gianluca Di Marzio to gigant. Pamiętam, gdy pewnego razu o 15:05 dogadaliśmy się z włoskim klubem w sprawie transferu polskiego zawodnika, a 5 minut później na jego stronie pojawił się artykuł zawierający dosłownie wszystkie szczegóły transakcji – opowiada jeden z menedżerów.

– Di Marzio jest zaprzyjaźniony z jednym z pracowników kliniki Villa Stuart w Rzymie. Tam niemal wszystkie włoskie kluby, chyba tylko za wyjątkiem Juventusu, przeprowadzają badania medyczne. Di Marzio momentalnie dostaje informację, że konkretny piłkarz ma zaplanowaną wizytę, co zazwyczaj oznacza, że transfer jest na ostatniej prostej – dodaje inny z naszych rozmówców.

We włoskiej telewizji finisz okna transferowego to prawdziwy spektakl. Każda stacja sportowa i informacyjna prowadzi transmisję i łączy się ze swoimi wysłannikami w hotelu. W trakcie programu na żywo zdarza się, że dziennikarz nagle, na wizji, odbiera telefon i informuje o „bombie transferowej” z ostatniej chwili. Odliczają w takim napięciu, jakby czekali na nowy rok, a moment wybicia gongu oznaczającego koniec mercato jest wyjątkowo celebrowany. To część tamtejszej piłkarskiej kultury. Chaos, krzyk i emocje, jak w doliczonym czasie gry meczu decydującego o Scudetto.

PIOTR DUMANOWSKI
DOMINIK GUZIAK
ELEVEN SPORTS

Komentarze